niedziela, 12 lipca 2020

[41] Wirus lata koło lata, ale go nie pokona.






















Lato, wakacje, koronawirus...wszystko razem.
    Czy się boję? Nie wiem, może. Na pewno strach największy był na początku pandemii, kiedy wirus pandemią jeszcze nie był. Strach, bo obcy wirus, bo nieznane, bo radio, telewizja, bo otoczenie. Czy słusznie? Tego też nie wiem. Ale w myśl powiedzenia "strzeżonego Pan Bóg strzeże" strzegłam się! Niby nie do końca wierzyłam w siłę tego "novum", ale coś z tyłu głowy mówiło, że może jednak...wstrętne to wirusisko. Jak w amoku żyłam, zewsząd jeden temat - koronawirus. Słuchając doniesień bałam się, ale z drugiej strony nie znałam nikogo zakażonego ani chorego, ba! moi znajomi też nie znali. Jaki wniosek? Mam odpornych znajomych i znajomi moich znajomych też są odporni! Wybrańcy!? Biłam się z myślami, z zachowaniem, wszak przecież Polska zainfekowana. Do tej pory nie ogarniam prawdziwości tematu.
    Zapewne tak jak większość z Was Syrenki i Niesyrenki (specjalna pisownia) dostosowałam się do zaleceń, siedziałam w domu, nie powiem, też w lekkiej panice. Nawet zapasy, jak na wojnę, zrobiłam. Tak się bałam, bo wiadomo po raku organizm nie jest tak odporny. Ale czy rzeczywiście? Teraz tak z perspektywy czasu myślę, że chyba przesadzałam. Teraz... Teraz podchodzę do wirusa z dystansem, zachowują środki bezpieczeństwa, i co najważniejsze staram się żyć normalnie, bez tego ciągłego strachu. Owszem każda z nas na co dzień doświadcza mniejszego lub większego strachu przed nawrotem. Ale cóż, tak już będzie chyba zawsze...
    Wizyty kontrolne wolniutko odmrażane, ale w wielu przypadkach dalej lekarz "bada" nas przez telefon, czy nas to tak naprawdę uspokaja? Mnie absolutnie nie..., a panią onkolog mam super. Wolę jednak kontakt osobisty. Ech, jak długo to potrwa?
    Lato kwitnie, takie, śmakie czy owakie, ale to zawsze lato. Wakacje pod rękę z koronawirusem. Chyba nauczyliśmy się z nim żyć... Jak patrzeć na wybrzeża Bałtyku, jeziora, góry mam wrażenie, że zapomnieliśmy o wirusie albo po prostu przyjęliśmy go do naszego życia. Wierzę tylko, że ludzie stosują się do zaleceń!!! Wierzę, że Wy kochane Syrenki się stosujecie i podróżujecie z głową.
    Ostatnie dni spędziłam nad jeziorem, sprzątając i remontując domek. Porwałam się z motyką na księżyc! Nie zdawałam sobie sprawy, że mimo upływu dwóch lat od operacji i potem chemioterapii, dalej jestem słaba. Starałam się bardzo, motywowałam, ale po pewnym czasie organizm się buntował i mówił: STOP. No i był ten stop. Dziwne, bo moja głowa wyprzedzała moje ciało. Chciałam wszystko na raz zrobić. By było pięknie. A tak się nie da. Teraz to wiem. Niby wyniki krwi mam dobre, ale jednak nie ma tych sił...
    Jeszcze na dodatek neuropatia postanowiła o sobie przypomnieć. Znowu trzeba było jechać do lekarza, na szczęście neurolog i reumatolog to dobrze moi znajomi, więc problemu chociaż z tymi wizytami nie miałam. Jednak wiem, że jak się położę bezczynnie i będę narzekać na swój los, to zrobię się starą zrzędliwą babą.
    Drogie Ogoniaste, szczególnie te będące na początku lub gdzieś po środku swojej walki z rakiem, a nawet te już po... życie jest piękne, walczmy o nie, nie jest łatwo, ale nikt nie mówił, że będzie!
Dzisiaj jestem w domu, zaraz jadę trzaskać łamiąc długopis, ale od jutra wracam do roboty.
Ps. wirus lata w środku lata, latam i ja!!!

piątek, 20 września 2019

[40] Aga R. Jesteś wielka!!!






Fajnie jest tak powrócić do pisania. Na pewno radośniejszego, chociaż z lekkim bólem i tym ciągłym strachem.
Ale po kolei...
Ból? Ano, uczę się żyć z bólem neuropatycznym. Lekarze, nowe leki, zabiegi... Koniec sierpnia był dla mnie czasem, kiedy to objawy polineuropatii bardzo się nasiliły. Czasami miałam wrażenie, że boli mnie wszystko - od pasa w dół. Może i bolało? A może to tylko złudzenie, odczucie...Wstanie z łóżka- masakra, spuchnięte i obolałe kostki dawały o sobie znać, ale się nie poddawałam. Największą bolączką był brak butów na moje "niemoje" stopy. Hehe jeszcze do niedawna chodziłam w sandałkach, gdyż tylko one na mnie pasowały. Do niedawna... Och, oby nie zapeszyć. Moja Pani reumatolog A. R. ucelowała w leki. Aga!!! Jesteś wielka!  ( to o Niej) Podeszła do mnie bardzo indywidualnie, z wielką empatią... Mam nadzieję, że przynajmniej na dłuższy okres czasu będzie dobrze. Chodzę do pracy, a właściwie "wożę" się, bo jednak jeszcze  2 km. dla mnie za dużo. Jest dobrze.
Czasami gdzieś w brzuchu, mam wrażenie, że coś mi siedzi. Bo się rusza!!! 👀Czasami boli, mówię sobie...zrosty po operacji. Lecz ciągle jest ten strach. Boże, a jak to gadzisko wróci?! Boże! Strasznie się boję, każdego badania! Nawet, jak to piszę ściska mnie w gardle. Już nie myślę o bólu pobierania krwi, bo żyły kiepskie i zawsze mam podziergane ręce, ale myślę co ta krew powie. Staram się nie zaprzątać tym głowy, ale tak się nie da. Gdzieś nie trybi dobrze jakiś kabelek w mojej głowie, tylko sieje zamęt. Wierzę niby, że musi być dobrze, że pogoniłam dziada... Wierzę.
W pracy im bliżej wizyty u lekarza, tym bardzie rzucam się w wir roboty. By nie myśleć.
Najgorsze są wieczory, kiedy cisza, światło zgaszone. Wtedy mam czas dla siebie i właśnie wtedy...o i bach! Zdziwko 😲 Snuję plany, układam sobie życie... Zatem, czemu najgorsze? Bo jak wróci niechciany gość? 😪
Ech...
Rano się budzę i  wio do pracy, bo każdy dzień jest piękny, każdy jest darem! I tego muszę się trzymać, chociaż czasem bywają dni gorsze, kiedy nie chce mi się nic...
To już dwa lata...wrzesień 2017... Dwa lata,a wszystko jakby wczoraj... Pierwsza operacja...
Powinnam wypić szampana, bo dwa lata...Może...🍹
Nie daję się... Tegoroczne lato upłynęło mi pod znakiem polskiego wybrzeża, wyprawy do Maroka, urokliwych polskich gór. Tak, tak żyję, tak jak lubię. Poznaję świat...Poznaję swoje możliwości. Nie jest prawdą, że po takich przejściach, jakie dane mi były, nie zaleca się dłuższych podróży, radykalnej zmiany podróży, różnicy ciśnień. Owszem trzeba uważać, przygotować się na wszelkie  ewentualności. Ufff... mi się udało. Teraz...jeszcze raz Egipt, Norwegia i Tajlandia. Może wygram w totka 😁, bo życie wygrałam!😍

sobota, 13 kwietnia 2019

[39] Staruszka








Sobota, obudził mnie silny ból...chyba wszystkiego, chyba tylko włosy mnie nie bolały, ale i tu bym podyskutowała. Sztywne dłonie, bolesne ruchy. Matko jedyna, co to??? Z trudem wstałam. Dawno mnie tak nie bolało. Wredna ta moja chemioterapia, nie pozwala mi zapomnieć, a to przecież minął rok. Ale jak to określił lekarz radiolog (bo jednak zrobiłam USG prywatnie) "Dostała pani wredną chemię! Gdyby pani miała 80 lat, dostałaby pani lżejszą. A BEP powali najzdrowszego." 
Są okresy, kiedy obrzęknięte mam kostki, kiedy boli mnie każda kostka.Tak jest właśnie teraz. Do tego wszystkiego dzisiaj jakoś wyjątkowo dają znać o sobie mięśnie. Ale cóż, nie będę się użalać nad sobą. Pomimo bólu wzięłam się do ogarnięcia mieszkania. Długo nie porobiłam. Wejście po schodach (mam ich trochę w domu) sprawia mi trudność...no "wdrapię" się, ale z jakim wysiłkiem. Poruszam się jak staruszka...czekam, aż to minie, bo minie!!! Jestem jak ślimak powolna...
Dziewczyny, Wy też tak macie, że jak boli to i temperatura i dreszcze się pojawiają? Trzęsie mną jak osiką. Jestem jak w bajce o Księżniczce na ziarnku grochu, tylko ja jestem tym ziarenkiem. 😞
Mam cichą nadzieję, że przejdzie,a przynajmniej chociaż troszeczkę.

[38] CBD












1 kwietnia...Pima Aprilis a ja mam kontrolę w poradni onkologicznej. Jak zawsze strach. Ostatnimi czasy większy niż zwykle, bo cosik pobolewa mnie w lewym boku, w dole brzucha. Raz boli silniej, raz słabiej, ale boli... Myśli...same wiecie , nachodzą te najgorsze. 
Jestem na L4, gdyż  polineuropatia broni się przed lakami zajadle. Mało tego dodała urody moim kostkom - spuchły mi. Wyjścia nie było - zwolnienie. Zmiana leków. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że leki działają i to świetnie...nogi jak bolały tak bolą, a ja "rosnę" w siłę. Jak to było w kabarecie? Nabieram masy, potem będę kształtować sylwetkę. 😁 Szlag mnie trafia. Stop. Poczytałam, poszperałam i znalazłam 😊😎olejek CBD!!! A co tam, poćpam. Hehe. Może to mi pomoże. Wszak tonący brzytwy się łapie. Wspaniałomyślnie odstawiłam (oczywiście stopniowo) leki neurologiczne, a tu bam... boli tak samo, jak w czasie ich przyjmowania. Może ja jakieś monstrum jestem, że nie działają, a już pare razy były i dawki i same leki zmieniane. Ku pociesze, poczytałam, pogrzebałam w Internecie...nie ja jedna tak mam. Jest nas więcej! Marna to pociecha, ale zawsze.
Dlatego też postanowiłam, że zaufam konopiu. No i będę ćpać!!! Nie, nie to jest w dawce leczniczej.
Wracając do wizyty u onkologa. Jak zawsze żyły niby są, ale ich nie ma. Pokłuli mnie tam nieźle, ale wyniki są OK!!! Niemniej jednak coś tam doskwiera w tym moim brzuchu. Dostałam skierowanie na USG. Masakra. Kolejki! "Możemy panią zapisać na  koniec lipca". Boże, przecież to chore! Skrzydełka mi opadły. Nic innego mi nie pozostawało tylko zrobić badanie prywatnie. Ech, służba zdrowia.

piątek, 1 marca 2019

[37] Wrócę






Normalność. Co to takiego? Czy życie może być normalne? Jeśli tak, to co określa tą normalność? Bo, ja nie wiem. A bywa, że na pytanie: Jak żyjesz? Jak się masz?...odpowiadam - Normalnie. No bo co mogę odpowiedzieć...
Właściwie ciężko mi napisać, że żyję normalnie, bo nie wiem co miałoby to znaczyć. Wiem , że żyję. I to jest jedyna pewność. Wiem, że żyję pomimo tych ciężkich chwil, które mam nadzieję, że już nigdy nie powrócą.
Staram się żyć...chyba nie normalnie.
Staram się wszystko co sobie obiecam - zrealizować. Co obiecam sobie, bliskim, Bogu...
Poleciałam do Izraela, do Eilat, by wypocząć, do Jerozolimy...bo czułam, że muszę. I tak naprawdę nie ważne dla mnie były koszty, bo te akurat wielkimi się nie okazały, ważny był sam wyjazd.
Polineuropatia dalej sobie niegrzecznie poczyna w moich stopach i dłoniach, chociaż chyba nieco delikatniej. Ale przyzna się sama sobie odstawiłam leki, bo było lepiej... Ależ jestem głupia. Musiałam się z nimi przeprosić! Znowu biorę :) Fajnie brzmi.
W międzyczasie znalazłam się w szpitalu, gdyż kostki mi spuchły jak baleroniki, bardzo bolały. Czy to neuropatia? hm... Badania reumatologiczne i to te dokładniejsze nic złego nie wykazały, jednak pobyt w szpitalu i zabiegi, leki...pomogły. Kostka wygląda jak kostka, czasami spuchnie. Ten ciągły tępy lub kłujący ból stóp jeszcze bardziej popychał mnie do wyjazdu. Dziwne. Jakoś tak, chyba wiara, mnie pociągnęła. Jejku, po prostu wierzę, że koszmar nie powróci.
A sam Izrael? Oj, zmienił moje patrzenie, moje postrzeganie ogólnie człowieka. Nie ważne jakie wyznanie...tyle dobrego w Izraelu doznałam, tyle życzliwości.
Może to właśnie choroba pokazała mi, że nie jestem sama w świecie, ani nie jestem pępkiem świata. Rzeka Jordan...magiczne miejsce. Jakieś tak, wydaje mi się, wyciszone. Jakby nie z tej planety. Fakt, bardzo boję się nawrotu choroby, jednak tam nie myślałam o sobie...a właśnie dla siebie  tam pojechałam. To co mogłam stamtąd przywieźć - nie dla siebie wiozłam. Owszem modlitwę zostawiłam ... tam na brzegu, ale do Polski przywiozłam nie dla siebie szatkę wypłukaną w świętej wodzie i potartą o grób Pana Jezusa... Ech, to daje nadzieję, pomaga.
Jerozolima? W telewizji inaczej to wygląda. Ładniej. Zobaczyłam...? Straszna komercja zabija to miejsce. Większego ducha Boga czuję w Częstochowie...tu się modli...Jerozolimę się zwiedza. Straszne. Przygniotło mnie to. Nie ma miejsca do wyciszenia...gdzie nie tu ludzie się modlą "stadnie" masssakra!  Ludzie, ludzie, ludzie. Muszę tam wrócić i je znaleźć. To ciche miejsce, ciszę...Wrócę.
Drogie Syrenki...zostawiłam tam cząstkę siebie, cząstkę każdej z Was...
Nogi bardzo bolały, ale chodziłam, patrzyłam, zwiedzałam...zabrakło mi tego najważniejszego...spokoju, zadumy, zwolnienia tempa życia...Wrócę tam i znajdę. 
Nie mogę powiedzieć, że wyjazd się skończył, bo ciągle gdzieś tam błąkam się po uliczkach każdego kwartału... żydowskiego, ormiańskiego, arabskiego, chrześcijańskiego... Czegoś szukam...
1 kwietnia mam wizytę u onkologa. Staram się o tym nie myśleć, same wiecie, oszaleć można. Chowamy w głąb siebie swoje obawy, rozpacze, niechciane myśli. Różnie z tym sobie radzimy. Są dni lepsze, są dni gorsze. Czasami bezsilność potrzebuje dźwigu, by wstać z łóżka... A przecież na zewnątrz tak ładnie to wygląda. Uśmiechy, żarty, plany... ale tak z drugiej strony na smutki pewnie czas przyjdzie, lecz jeszcze nie teraz. Tylko kurcze!!!, czemu moja głowa tego nie przyjmuje do wiadomości, tylko szuka dziury w całym??? Ale chyba już tak jest, że nigdy do stanu sprzed choroby nie powróci.



niedziela, 25 listopada 2018

[36] ...






Chciałoby się powiedzieć, że współczesna medycyna czyni cuda. Może... Mnie to "może" ani trochę nie przekonuje. Przekonuje mnie jedynie zdanie lekarzy, że "zrobimy, co w naszej mocy". No właśnie "w naszej mocy". Przekonuje mnie to, że ta moc, te cuda ... nie są dziełem przypadku. Tak, są po części dziełem doświadczenia, wiedzy, umiejętności i chęci świata medycyny. Ale tylko po części. Jestem przekonana, że i tak w tej maleńkiej części. Skąd takie przekonanie i tak surowy osąd świata lekarskiego? Z życia, z moich doświadczeń, przemyśleń, doznań...
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie dziękowałam, nie chwaliłam, nie dziękuję i nie chwalę lekarzy. Robię to i robić będę. Ale ta moja wdzięczność i zaufanie do nich ma podłoże... No właśnie,  o tym chcę napisać. Chcę napisać, prosiło o to wiele osób, o moim o odczuciu, o przekonaniu, że jest "Ktoś", kto nade mną czuwał. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że dawał znaki, jest "coś", co dodawało mi siły, dawało wiarę i nadzieję, że będzie dobrze. O tym "Kimś" i o tym "czymś" chcę napisać. Na grupie FB "Syrenki" tyle Was szuka pociechy, wsparcia, otuchy, dobrego słowa, nadziei. Szukacie, ja też szukałam... Dostałam i chcę  Wam o tym, teraz napisać. Nie wiem, co tak naprawdę mną teraz kieruje, czy chęć wygadania się, czy pokazania, że trzeba wierzyć? Nie wiem. Wiem, natomiast, że chcę i muszę to zrobić. Może niektórym wyda się to, co napiszę dziwne, nieprawdopodobne, a jednak...
Nie należałam do osób gorliwie wypełniających nauki Kościoła, owszem wierzyłam w Boga, ale było to na takiej zasadzie: "Panie Boże, wiem, że jesteś, ale jakoś tak ... tylko czasami nam po drodze."
Jakże to wszystko się zmieniło w chwili, kiedy...
Wszystko działo się w ciągu półgodziny… Wyszłam z gabinetu USG z opisem w ręku i jak to kobitka zajrzałam. Podejrzenie o nowotwór złośliwy jajnika. Zrobiło mi się gorąco, ścisnęło mnie w gardle…Boże A…N…A…T… Boże…Boże.. I w tym momencie uważam, "Ktoś" stanął koło mnie.  Dotarło do mnie, że jest źle, ale dziwnie spokojna wracałam do domu, zadzwoniłam do siostry, koleżanki... Nie było rozpaczy... Może to szok, a może On!
Od początku nie ukrywałam choroby, stąd tyle osób  pojawiło się z troską, radami, wsparciem. Jedna z nich "zaprosiła mnie", dosłownie zaprosiła mnie do Kościoła na jakąś tam  "inną" mszę, jak się potem okazało mszę o uzdrowienie ciała i duszy. Poszłam. Msza jak msza, do czasu... Nie mogłam się skupić, myślałam tylko o tym co mnie czeka, co to będzie... Do czasu, kiedy zaczęło się...owo "inne" nabożeństwo. Modlitwy, śpiewy wydały mi się faktycznie czymś, w czym jeszcze nigdy w Kościele nie uczestniczyłam! Porwało mnie to! W brzuchu paliło! Dziwnie! Poty zimne na przemian z uderzeniem gorąca. Trwało chwilę! Przeszło. ...po mszy poszłam poprosić o indywidualne błogosławieństwo..., a przecież unikałam jeśli mogłam księży, nie wybiegałam przed szereg...Kiedy proboszcz i ksiądz prowadzący mszę o uzdrowienie wypowiadali nade mną jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa... nie czułam już nic, ani gorąca, ani zimna... tylko po policzkach popłynęły mi łzy. Tak mnie to poruszyło.
Przeddzień operacji...
Przyszedł i profesor, uśmiechnięty – „będzie dobrze” – powiedział, a przecież wiedział co we mnie siedzi.  Czy mnie to uspokoiło? Nie wiem, może… Przyszła pani anestezjolog, chyba Bóg mi Ją zesłał. Tak ciepłej, uczuciowej i pełnej zrozumienia i empatii…Uspokoiło mnie to nieco. Noc...Boże kochany chyba nigdy w życiu tak gorliwie, tak szczerze nie modliłam się... Nie wiem, skąd dowiedziałam się o Świętej Ricie, ale to Jej i Matce Bożej powierzyłam się. Dziwnie uleciał cały strach. Usnęłam spokojnie.
Operacja udana pod względem zamierzeń, było trochę problemów innej natury.  W czasie operacji obudziła się moja świadomość, ale jakże inna. Pojawiły się trudności z zaintubowaniem. Przestałam oddychać. Nie powiem, ze wyszłam z ciała, że widziałam jakieś postaci, ale byłam świadoma tego, że nie oddycham i co ciekawe -obojętne mi to było! Obojętne mi było umrę czy przeżyję!!! Nie bałam się! (Sama potem się temu dziwiłam, zważywszy  na to, że akurat w tej kwestii jestem panikara, boję się nieboszczyków.) Słyszałam  rozmowy lekarzy, podniesione głosy, że nie można zaintubować. Czułam zdenerwowanie Pani anestezjolog. Chciałam się poruszyć, by dać znać, że nie śpię, ale nie mogłam. Najnormalniej w świecie moje ciało mnie nie chciało słuchać. Za to widziałam, nie wiem jak, jak lekarz – inny anestezjolog, obcy – próbuje mi do ust coś włożyć. Uff... udało się. Potem dowiedziałam się od Pani anestezjolog, że jej kolega zobaczył w gardle prześwit malutki i udało się. Zdziwiła się, że nie wiedząc o tym, wiedziałam...I tu muszę podziękować Bogu za to, że równocześnie z moją operacją odbywała się obok inna operacja i był tam inny anestezjolog.  Oddział malutki to i wielu anestezjologów jednocześnie nie potrzeba. Na moje szczęście, obok trwała inna operacja, a to nie należało do częstych praktyk na tym oddziale. I jak tu nie wierzyć w "Palec Boży" ?
Tak miało być, wierzę całym sercem, że miałam opiekunów... Matkę Boską i Świętą Ritę.
Jak nie wierzyć w moc wiary, gdy niecały miesiąc po operacji, dwa dni przed kolejną, obolała i fizycznie i psychicznie pojechałam do Częstochowy. By podziękować za pierwszą operację i błagać o powodzenie drugiej... Wewnętrznie czułam, że muszę. Boże kochany, o niczym innym nie myślałam! Wiedziałam, że muszę, tak samo jak wiedziałam, że muszę, bo coś mnie ciągnie...codziennie chodzić do Kościoła na różaniec. Skulona, z bólem brzucha szłam... troszkę siedziałam, troszkę poklęczałam, ale wychodziłam pełna wiary, nadziei... Jakaś taka inna... Ja kiedyś stroniąca od Kościoła! Ja, która pojawiałam się w Kościele od święta! W Częstochowie nie bolało nic, nie byłam skulona. Co prawda pierwszy raz do Kaplicy Cudownego Obrazu szłam wolniutko, lekko skulona, o tyle później sama poszłam raz jeszcze! Przestałam w tłumie, w ciasnocie...3 godziny.  Robiło mi się słabo, ale ... Znikąd pojawiła się przy mnie pani, obca kobieta, zaczęła rozmowę...o raku, o chorobie nowotworowej. Przecież TAM się nie jedzie na rozmowy! Rozmawiałyśmy o raku siedząc przed Obrazem w bocznej nawie i to ja ją pocieszałam, wiedząc, że mam w sobie złośliwca. Pamiętam, że powiedziałam wtedy, że Matka Częstochowska pomaga i nam pomoże. Chwila moment po rozmowie...i już Pani nie widziałam. Poszła...w czasie nabożeństwa, poszła sobie. Wróciłam późno do hotelu, spać nie mogłam..., ale byłam szczęśliwa, że jestem w Częstochowie.
Przed przyjazdem na Jasną Górę, po pierwszej operacji, bardzo dokuczały mi jelita. Od jednego do drugiego lekarza, takie a to takie leki...masakra, nic nie pomagało. Czasami ból był tak silny, że brakowało mi tchu tchu. I tu tez uważam, pomogły siły wyższe. Dostałam Nowennę do Matki Boskiej Gidelskiej i cudowne winko. Może się ktoś uśmiechnie, pomyśli wariatka, ale po 3-4 dniach odmawiania nowenny...bóle ustawały. Wiem, brzmi dziwnie, niewiarygodnie, ale to prawda!!! Może to wino, może modlitwa, może leki..., chociaż w leki to ja nie wierzę. Czasami ma się chyba... intuicję, że wiemy, przeczuwamy, czy nawet czegoś jesteśmy pewni. Jestem pewna, że pomogła Matka Boska Gidelska.
Tak sobie myślę...Częstochowska, Pocieszenia, Gidelska.. to ta sama Matka.
Druga operacja, po zamknięciu krwotok, otwieranie... zamykanie.... Byłam znieczulona już tym razem w kręgosłup, wszystkiego na półjawie byłam świadoma...nie bałam się!  Żyłam!!!
Kolejny raz opiekę Boską, a i własnych rodziców, czułam, kiedy musiałam podjąć decyzję o chemioterapii. Ilu było doradców, tyleż zdań. Smsy i Messenger rozgrzane do czerwoności toczyły boje za i przeciw. Nie łatwo było podjąć decyzję zważywszy na to, iż miała to być chemioterapia zapobiegawcza. Niby zdrowa byłam , ale ... Wtedy właśnie nauczyłam się rozmawiać z Bogiem, Matką Boską i swoimi, nieżyjącymi, rodzicami. To właśnie Ich pytałam...retorycznie, co mam robić??? Jak się niedługo okazało, te moje rozmowy, te moje błagania o pomoc, zadawane pytania... dały mi odpowiedź! Przynajmniej ja to tak odbieram.
Siostra przywoziła mi coraz to nowsze informacje o znanych jej osobach walczących z rakiem, sama dużo poszukiwałam. W wielu tych „faktach” pojawiło się nazwisko doktor L…, że fachowiec, świetnie dobiera chemię. Jakże się zmartwiłam, kiedy  w necie wyczytałam, że owa Pani L. pracuje w innym szpitalu, aniżeli ja się leczę. Ech, szkoda. Niemniej jednak postanowiłam skonsultować swój przypadek z panią doktor. I teraz uwaga , ważne daty! Udało mi się zapisać na prywatną wizytę do pani doktor L. na poniedziałek 4 grudnia (zapisywałam się chyba 27 listopada).
Na czwartek 30 listopada umówiona byłam z lekarzem z oddziału Ginekologii operacyjnej (ten, który mnie  prowadził przy operacjach) na telefon i wtedy miałam dostać informację na temat lekarza, który będzie prowadził moją chemioterapię. Okazało się, że mam się zgłosić do Pani L. - 13 grudnia. Tak, Tak, tej samej, którą wyguglowałam w innym szpitalu, tej którą polecało mi kilka osób, tej samej do której byłam zapisana na wizytę prywatną na 4 grudnia. Czy to był znak od Najwyższego? Znak, by podjąć leczenie? Czy to tylko zbieg okoliczności? Chcę wierzyć, że to odpowiedź od Pana Boga, bo właściwie wiele rzeczy się wydarzyło, które mogę przypisać tylko Jemu. Wszak powiedział "Proście, a będzie wam dane...", więc wyprosiłam pomoc.
Trudno nie wspomnieć o Nowennie Pompejańskiej, dla tej modlitwy zrobiłam ile się dało. Wtedy, kiedy resztkami sił odmawiałam kolejne dziesiątki Różańca, kiedy końcówka Nowenny była dla mnie wielkim wyzwaniem. Wtedy, kiedy przy łóżku mym siedziała moja siostra i ze mną się modliła. Byłam słaba, bardzo słaba, wymęczona, nie miałam na nic siły, co chwilę "odpływałam", ale "coś" mnie wybudzało, "Ktoś" popychał do modlitwy. Udało się i jakże potem, kiedy doszłam jako tako do siebie, byłam szczęśliwa, że dotarłam do końca Nowenny Pompejańskiej.To właśnie  ta Nowenna, ukończona rok temu przed Bożym Narodzeniem, dała mi siłę i wiarę. Skoro tak bardzo osłabiona, pokonałam własne słabości i ból, ukończyłam odmawianie Nowenny, to ta Nowenna da mi siłę, by wygrać z rakiem.
Zresztą wszystkie zdarzenia, które stanęły mi na drodze w ostatnim roku, dały mi siłę i wiarę, że jest Ktoś tam w niebie, komu bardzo na nas zależy i nie pozwoli nam zrobić krzywdy, chociaż fakt! czasami cierpimy, ale to cierpienie czemuś służy.
Ja dostałam kopniaka 😃 , by wrócić... Wróciłam. Myślę, że z każdym badaniem i mam taka nadzieję, będę mogła napisać - JESTEM!!! WRÓCIŁAM NA STAŁE!!!
Dziękuję Ci, Boże!

Wiem, Pan Bóg darował mi drugie życie, obszedł się ze mną łagodnie... razem ze mną pognał tego gada!!! Ale są inni, obcy chorzy - czemu mnie to boli? Ściska w gardle. Robi mi się niedobrze. Czemu chce mi się płakać?




piątek, 16 listopada 2018

[35] Światło, światło, światło









Z tej radości nie wiem , jak zacząć...
Ostatnie dni, od 14 listopada, to była dla mnie ogromna udręka. Tomograf. Co wykaże? Czy opisujący znajdzie coś? Coś złego? Natłok myśli, bezsenne noce...wiele z nas, z Was zna to z autopsji. Myśli kłębiące się i to niekoniecznie te pozytywne, tym bardziej, że z lewej strony w dole brzucha hm... czuję ruchy😑 No przecież nie ciąża! Strach, że jakaś kulka mi urosła i się rusza. Przerzut? Losie, co to będzie!!!
A żyć trzeba. W domu, w pracy starałam się ukryć to, co naprawdę dzieje się we mnie. Uśmiechałam się, pracowałam pomimo zmęczenia. Czasami resztkami sił dotrwałam do końca, ale pracowałam nie chciałam się poddać. Chciałam tego, chciałam nie myśleć. Częściowo mi się chyba udawało, ale czy do końca mogło się udać? Oj, nie.
Mój niepokój  narastał z tą myślą, że przy poprzednim tomografie, robionym w mieście C., w placówce, gdzie spotkałam byłą uczennicę A... było zupełnie inaczej. Fakt, że wtedy miałam bardzo pokłute ręce, teraz było nieco lepiej, nie zmienił mojego myślenia i nastawienia i do badania i do wyniku.  Wtedy owa A. kilka godzin po badaniu zadzwoniła do mnie z wiadomością, że jest dobrze. Tym razem... dopiero po 2 dniach zadzwoniła i głos jej w słuchawce wydał mi się inny. Zrobiło mi się gorąco, A. przeczytała mi wynik rezonansu. Czegoś tam nie zrozumiałam, wytłumaczyła. Ostatecznie... jest czysto, nie ma przerzutów, nie ma zmian. Boże! Serce stanęło mi na chwilę, nerwy opadły. Boże. Łzy napłynęły do oczu. Ciężko było, ale to była radość, łzy radości.
Do domu wróciłam jakże lekko, szczęśliwa, ale i bardzo zmęczona. Padłam. Tym razem nie przez ból stóp, ale przez bezsilność spowodowaną, przez tak cudowna wiadomość. Dziwne? Raczej nie. Nerwy, które mnie trzymały, stres, w którym żyłam przez ostatnie dni... uleciał. Przeleżałam chyba dobre 4 godziny.
Teraz jestem wśród tych, których kocham, którzy też czekali na wynik.
Ech, Życie, kocham Cię nad życie... Odżyłam. Przynajmniej na jakiś czas...
Może w tekście są błędy, ech nieważne!

poniedziałek, 5 listopada 2018

[34] ...to już ponad rok

    





Minął rok i kilka dni od ostatniej mojej operacji. Operacji, która miała dać odpowiedź na bardzo ważne pytanie: "Jak dalece siedzi we mnie ten niechciany ktoś? Wstrętne raczysko! - " Nie siedział! Dzięki Bogu już go nie było!
Rok ... a tak, jakby to była chwila.
   Jaki był ten rok? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Na pewno przeplatany. Były wzloty i upadki, były łzy rozpaczy i łzy radości, były euforie i zwątpienia. Nie da się tak jednoznacznie podsumować jednym słowem czy stwierdzeniem. Jeszcze rok temu, w święta 1 i 2 listopada, spędzałam w szpitalu. Nie mogłam zapalić świeczki na grobie rodziców. Bolało! Ale z drugiej strony wiedziałam, że zrobią to za mnie najbliżsi. Zrobili. Dzisiaj mogłam zrobić to sama. Zrobiłam. Mogłam podziękować rodzicom za opiekę przez ten, jakże straszny rok. Dzisiaj stojąc nad grobem, Boże, przecież ja mogłam...(pomyślałam)
Rok od operacji, która odpowiedziała:"Rak się nie rozprzestrzenił." Trudno jest wyobrazić sobie tym, którzy tego nie przeżyli, jak piękne są to słowa. Dokładnie wszystko pamiętam. uf.. oblał mnie zimny pot.
   Jaki był ten rok? Ciągłe wizyty u onkologa, neurologa, badania, tomografy, ale co najważniejsze jest OK! Fakt, każda wizyta to wielki stres, walka z samą sobą, by się nie rozpłakać ze strachu. Co tu ukrywać boję się jak diabli. Ciągle się boję. Z dnia na dzień przewartościowało mi się całe życie. Calutkie! I podejście do wiary (chyba najbardziej), do świata, do rzeczy materialnych. Z opcji "mieć" przeszłam na opcję "być". Być, żyć... Świat postawiony do góry nogami, jak dom w Szymbarku, pozornie taki sam, ale jakże inny. Inne jest w  moim życiu właściwie wszystko, hehe nawet włosy dotąd długie - teraz króciutkie. Inna radość z małych drobnostek, mały smutek z braku czegoś...wszak mam coś w zamian, coś innego. Inaczej widzę rodzinę, ciągle mi jej mało. Już nie załamuję się, gdy coś nie wychodzi, aż tak się nie denerwuję... ech zrobimy inaczej. Więcej słucham, mniej mówię...słucham, by nic mi nie umknęło. I jest mi z tym wspaniale!
Choroba, walka z nią, życie... nauczyło i uczy mnie żyć wolniej, spokojniej, a jednocześnie ciekawiej i dynamiczniej... To chyba, nie tylko moja zasługa, ale całego mojego otoczenia, które mi pomaga, wspiera mnie, mobilizuje, ale daje po łapach.
    Miniony rok to też hm... sprawdzian dla znajomych, przyjaciół, a nawet najbliższych, dla rodziny.
Prawdziwym wydaje się być powiedzenie, że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie.  Fakt. Są tacy, którzy to powiedzenie wypaczają, a może to oni dobrze je rozumieją ,a ja źle...? Tacy, dla których pomimo choroby ja jestem tą wygraną , a oni są w biedzie, bo kurde przerąbali (grzecznie mówiąc) kupę kasy, przetańcowali, wydali na głupoty, czy po prostu  są niewydolni. Nie słuchali i  nie słuchają rad.  Są tacy, którzy wyciągają do mnie rękę po pomoc (głównie finansową - a co to ja bank?). Patrząc wstecz, co tam choroba nowotworowa, co ich to interesowało. 1-2 telefony w czasie najgorszych chwil. Wiele jest osób, którzy wprost mi mówią, że jestem głupia, że powinnam dbać o siebie, a nie martwić się o innych. Wiem, że mają rację, ale... jakoś nie potrafię.
Druga grupa, na szczęście moje to 99%, moich znajomych i przyjaciół, rodziny... rozumuje tak jak i ja powiedzenie o przyjaźni. Bez wątpienia takich, okazało się, że mam dużo więcej, niż tych roszczeniowych. Gdybym, z okazji Święta Niepodległości, mogła przyznać medale dla szczególnie zasłużonych byłby to mój mąż i moje dzieci A i N, którzy chorowali i walczyli razem ze mną i dalej to robią. Brat cioteczny W., a bardziej jego żona B. i koleżanki T. M. M. J. I - też dostaliby medale, ich wsparcie dobre słowo, troska, czasami przekazywane mi drogą okrężną, były  i są  nie do przecenienia, o stronie finansowej nie wspomnę.
Moja siostra A.  - to osobny temat. Bez niej choroba byłaby o niebo cięższa. Zawsze przy mnie, wiedziałam, kiedy miała oczy nie takie jak trzeba, potrafiła mnie skrzyczeć, zbesztać...by mnie ratować, by nie dać mi się załamać, by walczyć, by jak to ona mówi: "A. przestań pleść" albo "No i jeszcze co..?" Nie raz i nie dwa razy  mi się od niej oberwało. hm... dalej potrafi mi dosadnie powiedzieć. Pamiętam, jak siedziała na podłodze przy moim łóżku i razem ze mną "kończyła" Nowennę Pompejańską, bo zostały mi może 2-3 dni, a ja nie byłam w stanie odmawiać różańca. Ona odmawiała głośno ,a ja co jakiś czas się włączałam... Takich chwil się nie zapomina.
   Rok... radości z życia, z każdej chwili, bo licho wie, co tam los dla mnie przygotował. Cieszę się każdą chwilą, szukam drobnych radości w tym co robię, sposobów wspólnego spędzania czasu z najbliższymi. Robię co w mojej mocy, by moim dzieciom niczego nie zabrakło, by nasze życie toczyło się tak jak kiedyś, by choroba nie była na pierwszym miejscu. Czy mi się to udaje? 
    Minął rok, kiedy życie dało mi potężnego kopa, rok ciągłego zmęczenia, bezsilności i wahań. Właściwie to, czy przyjąć chemię... miało tyleż samo przeciwników, co i zwolenników. Zdecydowałam się. Czy dobrze? Czas pokaże, a może już pokazał? Jak się czyta o skutkach ubocznych chemioterapii, odnoszę wrażenie, że przeszłam przez wszystkie te, które występują w czasie i zaraz po podawaniu. Niektóre z nich ciągną się i mniej lub bardziej dokuczają. Chyba mnie ta chemia pokochała, i jeśli mam być zdrowa to ... pokochała z wzajemnością. Była to trudna miłość.

   Uszkodzenie nerwów to moja olbrzymia bolączka po chemioterapii, pisałam o tym. Badania, jakieś pukania, szurania po moim ciele...dopisywane leki, a boli dalej. Ból czasami jest tak dokuczliwy, że chodzić nie daje, spać nie daje... Do tego wszystkiego to chroniczne zmęczenie, bardzo nasilone w ostatnim czasie. Na własną rękę badam krew, wyniki jak na mój stan nie są złe. Zatem , skąd to osłabienie, zadyszka... Nie mam siły w mięśniach, ciężko mi się podnieść z kolan, ciężko wstać. Z licho wie skąd pojawił się ból właśnie mięśni i  nóg i ramion...Może troszeczkę mi odpowiedzi na to dała pani neurolog,"Pani A. to wszystko jest jeszcze świeże, potrzeba czasu. Chemia uszkadza nie tylko to, co my lekarze możemy zbadać, czyli zewnętrzne działanie nerwów, ale też uszkadza struktury płuc, serca, narządów wewnętrznych, mięśni. Stąd też może wypływać i na pewno wypływa pani osłabienie, szybkie męczenie się, zasłabnięcia". 
   Chodzę do pracy, a bałam się tego bardzo. Bałam się spojrzeń, bałam się pytań, głupich komentarzy.. Po prostu się bałam powrotu do "normalności". Wróciłam! Jakże bezpodstawne okazały się moje obawy. Jak nigdy praca sprawia mi przyjemność, a powrót okazał się być tym, czego potrzebowałam w odnalezieniu siebie wśród ludzi. Owszem, są dni, są okresy, kiedy bardzo źle się czuję, chyba tylko włosy mnie nie bolą, a poza tym...WSZYSTKO, ale są i takie, kiedy jak to się mówi "latam powyżej lamperii". Jadnak takich dni jest mało. Tak sobie myślę, ważne, że są. A to znaczy  - będzie więcej.
Póki co większość to dni, kiedy ledwo wytrwam w pracy do południa, bo zaczynają mnie boleć stopy, dłonie, słabo mi się robi, na niczym się skupić nie mogę.Tak rach ciach opadam z sił. I chociaż staram się to ukryć (ani dnia nie byłam od września na L4), czasami widać zmęczenie, niemoc.

   
Dziewczyny, które czytacie...wiem, że mi tak z perspektywy czasu pisze się lekko, ale czy tak jest do końca? Nie! Minął ponad rok...Ciągle siedzi we mnie olbrzymi strach, niepewność co będzie jutro... A jutro to i czwartek 8 listopada, bo mam badanie przewodnictwa mięśniowego, i 14 listopad tomograf i 7 grudnia wizyta u pani onkolog. Tego wszystkiego się boję!


piątek, 12 października 2018

[33] cisza...











Długo była cisza... Co niektórzy ..."napisz coś". Zebrałam się, zatem "coś" napiszę.
Ciężko pisać, kiedy z pracy wraca się dosłownie "wypompowanym", gdy praca nie jest ciężka. Przychodzę i pad na łóżko. Muszę odleżeć swoje, muszę dać odpocząć stopom... teraz i kolanom. Przewodnictwo nerwowe - kiepskie. Tak, tak to jest pozostałość po chemioterapii. Jedne z Was piszą, że przejdzie, inne wręcz przeciwnie...nie przechodzi. Ciężko. Bywają dni, że po pracy ...ech, płakać mi się chce, bo tak bardzo bolą mnie i stopy i kolana. Przebieram nogali ...no no właśnie tak jak w chorobie niespokojnych nóg. Leki nie pomagają. Środki przeciwbólowe wystarczają na kilka godzin, a potem to już stąpanie po podłodze jak baletnica. Chociaż do baletnicy mi daleko... hehe pod każdym względem. 😄
Nie daję się! I się nie poddam! Na szczęście pracuję z ludźmi, którzy wiedzą przez co przeszłam i wydaje mi się, że starają się mnie oszczędzać. Zdjęto ze mnie troszkę obowiązków. Dzięki.
Niemniej jednak praca to praca. Trzeba się starać, często uśmiechać i nie patrzeć na to, że boli. Pomaga mi to.
Któraś z dziewczyn w mailu napisała, że puchną jej  nogi (kostki). Fakt! Wybrałam się kilka dni temu do sklepu, kupiłam buty (pantofelki), zadowolona, szczęśliwa, tez poprawiłam sobie humor...przelatałam w nich cały wieczór. Nie, nie, nie spałam w nich. Rano wstaję ubieram je do szkoły... jest ok, ale w pracy ....coraz gorzej, coraz bardziej mnie uciskały. Dzisiaj ich włożyć nie mogę, bo i bolą stopy i puchną. Poczekam, kiedyś przecież musi przestać boleć i puchnąć.Jedyne co teraz mogę "nadziać" na te moje obolałe nogi to adidasy  😢, no czasami jakieś szmaciane buciki. W domu paraduję boso.
Chyba trzeba przestać narzekać i cieszyć się życiem...😋😊😍 Ach jeszcze jedno. Dziewczyny - port dożylni - kurcze... coś nie tak. Bardzo mi go, tak jakby, wypchnęło i jest tak idealnie widoczny pod skórą (hm... widoczny) wyczuwalny. Nie przeszkadza mi, nie boli, ale denerwuję się tym, że aż tak go uwydatniło. Ni wiem, czy to normalne. Czeka mnie kolejna wizyta, na samą myśl już mi słabo, bo mnie boli przepłukiwanie i cała ta otoczka z tym związana.
Dość narzekania.
Pracuję, chętnie do pracy chodzę. Tylko ostatnimi czasy, to nie mam nawet czasu na spokojnie wypić kawy 😀, cały czas "coś". A w biegu kawa inaczej smakuje.
Ostatnie badania, jak na mnie, dobre, tak stwierdziła pani doktor, a co do polineuropatii...potrzeba czasu.
Przyznać jednak muszę, pocieszyć te z Was, które są gdzieś tam i cierpią, to minie. Pojawią się albo i nie skutki uboczne, lecz wierzcie mi, razem pokonamy najgorszego GADA. Wspierając się jest lżej, rozmawiając o chorobie jesteśmy i gotowe i odważniejsze. Jesteśmy razem!!!


sobota, 8 września 2018

[32] bez











Zbierałam się do napisania tego posta już dłuższy czas...odkąd poszłam do pracy. Odkąd poszłam pełna chęci, energii, zapału...uuu szybko skrzydełka mi opadły. 
Nie, nie...Nie dlatego, że coś tam w pracy nie tak, że zła atmosfera itp. To akurat jest super. Wszystko psuje ból nóg!
Rano "naćpam" się, bo inaczej tego określić nie można, leków i wio do szkoły. Do południa jeszcze jakoś...ale później. Wracam do domu obolała. Pierwsze co robię to BACH na łóżko. Czasami mam wrażenie, że z tego bólu mam podwyższoną temperaturę. Nie pomagają maści, kremy, moczenie stóp w masażerze. Nic nie pomaga. Jedynie co lekko uśmierzy ból to po prostu leżenie. 
Czytałam na różnych forach, że czasami tak po chemii jest, że czasami jest to ból o różnym nasileniu. Jak dotąd nie udało mi się rozszyfrować od czego jego nasilenie zależy. 
Dzisiaj jest sobota, dzień wolny od pracy, a jednak w niczym mi to nie pomogło. Ból jak silny był, tak i jest. Jedyne co pomaga na chwilę, to możliwość położenia się.
Martwi mnie fakt, iż cokolwiek nie zrobię, męczę się bardzo szybko. Nagle opadam z sił. Przeraża mnie ta bezradność, niewiedza. W poniedziałek jadę na badania, mam nadzieję, że ta moja niewiedza się skończy, że pani doktor odpowie na moje pytania, uspokoi, doradzi. Mam nadzieję, że badania będą dobre, że wszystko będzie dobrze.
Mam nadzieję...

środa, 29 sierpnia 2018

[31] Bóle fantomowe i nie tylko















Trzymam się, trzymam, ale... no właśnie zawsze jest to "ale". Zawsze coś powoduje, że wracają niechciane wspomnienia. Nie da się od nich uciec. A uciekam ciągle...
Anna GZ z FB napisała : " Dziewczyny, ja chyba trochę świruję za każdym razem, jak coś tylko mnie boli i teraz znowu. Czy to normalne, że średnio kilka razy w miesiącu coś kłuje mnie tak na wysokości wzgórka łonowego? W miejscu jajników też często coś takiego czuję. Nie mam jajników, węzłów chłonnych okolicznych i macicy. Usg miałam pół roku temu i nie wiem czy nie powinnam się wybrać znowu?" I tu się zastanawiam... cieszyć się  czy nie. Mnie też bolą moje wnętrzności, których nie mam. Psychoza? Strach?

Wieczór, dzisiaj stopy  bolą mnie okropnie, leki jakoś tak słabo uśmierzają ból. Nie mam pojęcia jak jutro się zwlokę z łóżka. Póki co marna to pociecha,  że to kiedyś minie mi ta przypadłość pochemiczna.
Opuchlizna wieczorna pięknie "modeluje" moje kostki, takie sobie bolące baldaski. Jak macie dziewczyny jakieś pomysły, jak uśmierzyć ból napiszcie tu, albo na mail.Przytulę każdy pomysł.
 Mi niekonwencjonalne sposoby już się skończyły...masaże wodne i na sucho, dreptanie po piasku, chodzenie boso, jakieś maści. Masakra!!!
Ale cóż... wstaję, zaciskam zęby i idę. Moje podejście do życia bardzo się zmieniło, przewartościowało. Cieszę się każdym dniem. Co tam brak kasy, co tam gorsze ubranie czy fryzura  -ważne jest tylko to co mam, a mam najbliższych.
Ups poruszyłam temat fryzury. Hehe jestem na głowie jak owieczka. W życiu  nie miałam włosów kręconych, teraz kręcą się na potęgę. Zatem prawdą jest, że włosy po chemioterapii odrastają niekoniecznie i to bardzo często diametralnie inne od tych, które miałyśmy przed chemią. Najgorsze jest to, że ja z tym moim barankiem nic zrobić nie mogę. Liczę na inwencję twórczą mojej pani fryzjerki, może ona coś wykombinuje :)
Moje samopoczucie coraz gorsze, z uwagi na zbliżający się termin wizyty kontrolnej u onkologa - 10 września. Boję się, ale się uśmiecham.Trzymajcie kciuki.