wtorek, 19 czerwca 2018

[29] bez tytułu









Ech... dalej doskwiera mi efekt skarpetki i rękawiczki...no może nieco mniej, bo ręce już tak mi nie drętwieją. Stopy to jednak walka - rano oo każdy krok. Z bólem wstaję, mam wrażenie, że mam opuchnięte kostki. Może mam, a może to prawda... Fakt! jak patrzę to nie są moje kosteczki 
😣 Ale cóż i te nie moje są mi potrzebne , hehe
Dzisiaj jadę do lekarza do kolejnego lekarza -  neurologa, który (a raczej która) zajmuje się przypadkami właśnie takich dolegliwości po chemioterapii. Mam nadzieję, że wreszcie ktoś mi pomoże, że moje cierpienie się skończy. 
A co poza tym? A dobrze, już i psychika w lepszym stanie, ogólnie czuję się dobrze, ale odwagi na  "szersze" życie jednak jest mi jeszcze brak. Potrzebuję czasu...
Wracają myśli do minionego czasu. W sercu jest wciąż nieopisany smutek i ból, kołaczące się w głowie pytanie: Dlaczego?... Pytanie, na które nie ma i chyba nigdy nie będzie odpowiedzi.
Jedno z czego jestem... może i dumna, to to, że otwarcie rozmawiam o przebytej chorobie. Chętnie nawet rozmową czy smsami pomagam innym, w podobnej sytuacji. Kiedyś moja koleżanka powiedziała: "Aga napisz, jak silna wiara ci pomogła, ludziom to pomaga." Oj, pomaga, pomaga...
Jakoś nie mogę się zebrać, by opisać, jak dalece ,wg. mnie, Pan Bóg, Maryja...mi pomogli. Myślę, że dosyć często wplatałam to w swoich wypowiedziach. W czasie choroby i po chorobie po prostu potrzebowałam, COŚ mnie ciągnęło i do Częstochowy, i do Świętej Lipki, i do Lichenia...i pomimo dolegliwości jechałam. Wiedziałam, że muszę, że KTOŚ tam na mnie czeka...i czekał. Może to tylko zbieg okoliczności, a może nie? W Częstochowie, w tłumie...przecież w Kaplicy Cudownego  Obrazu nikt nie rozmawia, nikt nikogo nie zaczepia, a jednak... Jakoś tak się stało, że rozpoczęła się rozmowa pomiędzy mną, a zupełnie obcą kobietą. Bała się, że ma raka...przyjechała prosić o zdrowie, a ja pojechałam, by podziękować za zdrowie. Msza... a co chwilę spojrzenia, jakieś wypowiadane słowa. Miałam wrażenie, że ona pilnuje się mnie a ja jej. Zresztą sama pani powiedziała, że Pan Bóg chyba mnie postawił na jej drodze, bo już za sobą mam walkę... Może i postawił... Była to jedyna osoba, obca osoba, z którą rozmawiałam tak otwarcie podczas tylu pobytów na Jasnej Górze. Czy mi to pomogło? Nie wiem, tej pani na pewno tak. Dziwne? Chyba nie, bo coś łączy, by sobie pomagać... Mam nadzieję, że rozmowa pokrzepiła  panią, dodała jej otuchy, bo walcząc wierząc można wygrać! 
Nie wiem, kiedy teraz pojadę do Częstochowy, ale na pewno pojadę. Zbyt mocno na mnie działa, by nie odwiedzić czekającej na każdego Matki Częstochowskiej.