18 września wizyta, 19 przyjęcie do szpitala, 20 operacja i czekanie… Do szpitala zawiozła mnie siostra i moja młodsza córka A. To do niej kuzynka pracująca na oddziale zadzwoniła, bym już przyjechała. Szybkie pakowanie i… po 13 siedziałam już na szpitalnym łóżku. Chwilę ze mną posiedziały i wróciły do domu, a ja zostałam z psychicznym bólem, natłokiem myśli i to tych najgorszych. Badania, kolejne wkłucia, bo żyły chyba ze strachu się chowały, ale pielęgniarki dały radę, chociaż trochę kłopotu miały. Super babki! Starały się mnie pocieszyć… Przyszedł i profesor, uśmiechnięty – „będzie dobrze” – powiedział. Czy mnie to uspokoiło? Nie wiem, może… Przyszła pani anestezjolog, chyba Bóg mi Ją zesłał. Tak ciepłej, uczuciowej i pełnej zrozumienia i empatii…
Operacja, i dla mnie i jak się okazało
dla lekarzy, do łatwych nie należała. Najpierw – standard- moje żyły,
pokłute dłonie, ale udało się. Na cieniutkim wenflonie coś pokapało,
usnęłam. Obudziłam się w czasie operacji. Nie, nie czułam nic, ale byłam
jakoś świadoma tego co się dzieje. A co się działo? Nie można było mnie
zaintubować. Były nerwy, wezwano z sali obok jeszcze jednego
anestezjologa. Chyba się udało, bo żyję. Wspomniałam, że się obudziła
moja świadomość, ale jakże inna. Nie powiem, ze wyszłam z ciała, że
widziałam jakieś postaci, ale byłam świadoma tego, że nie oddycham i co
ciekawe -obojętne mi to było. Słyszałam rozmowy lekarzy, że nie można
zaintubować. Chciałam się poruszyć, by dać znać, że nie śpię, ale nie
mogłam. Najnormalniej w świecie moje ciało mnie nie chciało słuchać. Za
to widziałam, nie wiem jak, jak lekarz – ten drugi, obcy – próbuje mi do
ust coś włożyć. To była chwila, moment i…wybudzano mnie. Słyszałam ten
ciepły głos pani anestezjolog, kiedy chciano mnie przełożyć ze stołu
operacyjnego hm… chyba na łóżko. „Ja sama.”- i z pomocą pani i
pielęgniarek wolniutko się przesuwałam. Bałam się, że mi się łóżka
rozsuną i wyląduję na podłodze, miał przecież taki przypadek gdzieś w
Polsce. Pojechałam… czekał na mnie mój mąż T. „Profesor powiedział, że
na 90% jest to jednak zmiana łagodna i będzie dobrze. Operacja się
udała, były trudności z intubacją” – po słowach męża ulżyło mi. No
właśnie 90%, a 10% to zmiana…