środa, 13 grudnia 2017

[14] Pierwsza chemioterapia, zaczynam rozumiem co i jak...








5.30 pobudka i wyruszam w drogę do szpitala, stawić czoła rakowi, stawić czoła czemus, co dla mnie jest wielką niewiadomą... Troszeczkę musiałam polatać to tu to tam, znaleźć się na oddziale chemioterapii. Mały odział, niewielu pacjentów, dwie pielęgniarki... tyle. Pobieranie krwi i rozmowa z lekarzem, który rozpisze, tak się to nazywa, rozpisze schemat chemioterapii. Rozmowa...pytanie - odpowiedź,
Otrzymałam hm... rzadko stosowany schemat chemii, bo i nowotwór nietypowy. Dokładnego schematu nie zrozumiałam, zatem na bieżąco, w miarę możliwości...
Dzisiaj na początek dostałam dwie duże kroplówki i dwie nieco mniejsze, które miały na celu nawodnić organizm. Przy okazji wstrzyknięto cosik przeciw wymiotom, jakiś steryd i osłonka na nerki. Poleciało... Potem dopiero się zaczęło to, po co tu się znalazłam - woreczki z chemią. Godzinę chemia i przepłukiwanie, znowu godzina chemia i znowu przepłukiwanie. Czuję się dobrze. Skończone drugie przepłukiwanie i szybka chemia, mniejszy woreczek od wcześniejszych i znowu przepłukiwanie. Jak na razie poza ... nie mogę nazwać tego bólem głowy, ale jest inna, ciężka, coś mi po niej łazi. Drazni mnie to.  Czekam... co będzie dalej, za godzinę, za dwie, co przyniesie noc i dzień jutrzejszy. Wiem, że jutro czeka mnie taki sam schemat...
W internecie naczytałam się, by starać się nie pić, nie jeść, bo wymioty.
Obiad dostałam, delikatny i tylko zupkę, kolacja mu mojemu zdziwieniu wędlina, chlebie ... ogórek kwaszony. Smakowało.
Chociaż teraz czuję się dobrze, boję się co będzie za chwilę.... mam nadzieję, że nic złego.
Bo co nas nie zabije, to nas wzmocni...