Lato, wakacje, koronawirus...wszystko razem.
Czy
się boję? Nie wiem, może. Na pewno strach największy był na początku
pandemii, kiedy wirus pandemią jeszcze nie był. Strach, bo obcy wirus,
bo nieznane, bo radio, telewizja, bo otoczenie. Czy słusznie? Tego też
nie wiem. Ale w myśl powiedzenia "strzeżonego Pan Bóg strzeże" strzegłam
się! Niby nie do końca wierzyłam w siłę tego "novum", ale coś z tyłu
głowy mówiło, że może jednak...wstrętne to wirusisko. Jak w amoku żyłam,
zewsząd jeden temat - koronawirus. Słuchając doniesień bałam się, ale z
drugiej strony nie znałam nikogo zakażonego ani chorego, ba! moi
znajomi też nie znali. Jaki wniosek? Mam odpornych znajomych i znajomi
moich znajomych też są odporni! Wybrańcy!? Biłam się z myślami, z
zachowaniem, wszak przecież Polska zainfekowana. Do tej pory nie
ogarniam prawdziwości tematu.
Zapewne
tak jak większość z Was Syrenki i Niesyrenki (specjalna pisownia)
dostosowałam się do zaleceń, siedziałam w domu, nie powiem, też w
lekkiej panice. Nawet zapasy, jak na wojnę, zrobiłam. Tak się bałam, bo
wiadomo po raku organizm nie jest tak odporny. Ale czy rzeczywiście?
Teraz tak z perspektywy czasu myślę, że chyba przesadzałam. Teraz...
Teraz podchodzę do wirusa z dystansem, zachowują środki bezpieczeństwa, i
co najważniejsze staram się żyć normalnie, bez tego ciągłego strachu.
Owszem każda z nas na co dzień doświadcza mniejszego lub większego
strachu przed nawrotem. Ale cóż, tak już będzie chyba zawsze...
Wizyty
kontrolne wolniutko odmrażane, ale w wielu przypadkach dalej lekarz
"bada" nas przez telefon, czy nas to tak naprawdę uspokaja? Mnie
absolutnie nie..., a panią onkolog mam super. Wolę jednak kontakt
osobisty. Ech, jak długo to potrwa?
Lato
kwitnie, takie, śmakie czy owakie, ale to zawsze lato. Wakacje pod rękę
z koronawirusem. Chyba nauczyliśmy się z nim żyć... Jak patrzeć na
wybrzeża Bałtyku, jeziora, góry mam wrażenie, że zapomnieliśmy o wirusie
albo po prostu przyjęliśmy go do naszego życia. Wierzę tylko, że ludzie
stosują się do zaleceń!!! Wierzę, że Wy kochane Syrenki się stosujecie i
podróżujecie z głową.
Ostatnie
dni spędziłam nad jeziorem, sprzątając i remontując domek. Porwałam się
z motyką na księżyc! Nie zdawałam sobie sprawy, że mimo upływu dwóch
lat od operacji i potem chemioterapii, dalej jestem słaba. Starałam się
bardzo, motywowałam, ale po pewnym czasie organizm się buntował i mówił:
STOP. No i był ten stop. Dziwne, bo moja głowa wyprzedzała moje ciało.
Chciałam wszystko na raz zrobić. By było pięknie. A tak się nie da.
Teraz to wiem. Niby wyniki krwi mam dobre, ale jednak nie ma tych sił...
Jeszcze
na dodatek neuropatia postanowiła o sobie przypomnieć. Znowu trzeba
było jechać do lekarza, na szczęście neurolog i reumatolog to dobrze moi
znajomi, więc problemu chociaż z tymi wizytami nie miałam. Jednak wiem,
że jak się położę bezczynnie i będę narzekać na swój los, to zrobię się
starą zrzędliwą babą.
Drogie
Ogoniaste, szczególnie te będące na początku lub gdzieś po środku
swojej walki z rakiem, a nawet te już po... życie jest piękne, walczmy o
nie, nie jest łatwo, ale nikt nie mówił, że będzie!
Dzisiaj jestem w domu, zaraz jadę trzaskać łamiąc długopis, ale od jutra wracam do roboty.
Ps. wirus lata w środku lata, latam i ja!!!