poniedziałek, 11 grudnia 2017

[13] Dlaczego ja? Czy można się przygotować psychicznie do chemioterapii?















Ech, dopadł mnie jakiś smutek, melancholia, ogromny strach... Dlaczego ja?  Dlaczego nie? Mnóstwo pytań, które ciagle pozostają bez odpowiedzi bądź odpowiedź jest raczej mierna. Niby to tylko i aż choroba, ale jakże inna. Dwa dni zostało do zgłoszenia się do szpitala na chemioterapię. Myślę, co zabrać ze sobą, a czego nie. 
Łóżko tak mnie lubi, że nie chce mnie wypuścić, a ja się nie sprzeciwiam. Natłok myśli ... biała, czerwona,czy może czarna chemia. Jakże trudno odrzucić myśli i to te zle myśli. Tak naprawdę chemioterapia jest jedną wielką niewiadomą, ale jak na razie jest też jedynym sposobem, by walczyć z tym niechcianym "obcym" i ... Boże! wygrać, chociaż... jakże to strasznie brzmi... nie każdemu się udaje...ech.
Walka z nowotworem jest jak jakieś zwariowane zawody sportowe... kto wygra: ja czy on? Czy zagra ze mną fair play czy okaże się zawodnikiem na dopingu. Wstrętna wredota. Mam jednak sztab szkoleniowców i to z niemałym doświadczeniem, który tak jak i ja w tym wyścigu jest zawodnikiem pracującym dla mnie. 
Jeszcze dwa miesiące temu układałam, porządkowałam swoje życie, miałam przed oczami własną śmierć... Rozpacz była... ech tego nie da się opisać. Starałam się na zewnątrz tego nie pokazywać, by dodać siły najbliższym, by nie widzieli mojego załamania.. chociaż nie zawsze mi to wychodziło. Tak się nie da. Patrząc z perspektywy widzę siebie bardzo słabą, zrozpaczoną...  Prawdziwym okazało się być powiedzenie, że czas leczy rany... Tak. Nieco te moje wewnętrzne rany przygasły, ale ciągle są i co chwilę natężenie ich bólu się zwiększa.
Dzisiaj wydobywa się ze mnie krzyk: kochane kobietki badajcie się!!! A jeśli coś wam nie daje spokoju...szukajcie, zmieniajcie lekarzy, nigdy nie polegajcie na diagnozie jednego lekarza...!!! Oni też są omylni!
Tyle rozmów, tyle porad, a jednak... lęk pozostaje i im bliżej 13gudnia, tym ten strach jest większy. Rozprasza się ta moja zasłona dymna, którą ciągle rozpylam... 
Nie wiem jak będzie, nie wiem co będzie, jak zareaguje moje ciało. Staram się nie czytać wypowiedzi tych, ktorzy stoczyli walkę z rakiem i wygrali. Chociaż cel osiągnęli i nieważne wcześniejsze cierpienia i słabości... może to troszeczkę mnie podbudowuje...Staram się nastawiać optymistycznie, ale o Boże! strach nie mija. Wiara?  Jest wiara, że musi być i będzie dobrze... 
Tak często to powtarzam, jak mantrę! Czy to pocieszenie? Czy tak ma każdy człowiek, któremu przyszlo walczyć z ciężką chorobą?  Czy taka jest natura ludzka, że chcemy żyć i robimy wszystko, by żyć...? Wszystko!!!
Ech........
Do usłyszenia w środę... wtedy zacznie się, mam nadzieję, ostatnia moja bitwa, składająca się z wielu walk, bitwa z rakiem, która doprowadzi mnie do pełnego zwycięstwa!!!
I będę mogła wrócić do normalnego życia!!!