Tak! Wiara! Modlitwa, nowenny, rozmowa…
Tak szczerze to właśnie to „lekarstwo” koi moje serce, duszę, myśli. To
właśnie to „lekarstwo” działa cuda. Dziwne? Absolutnie NIE! Obolała, po
pierwszej operacji, pojechałam do Częstochowy, droga do łatwych nie
należała, bardzo bolały mnie jelita…Boże nic mnie tam nie bolało, a tyle
czasu spędziłam na terenie Sanktuarium. Może to tylko i aż wiara? Wiem
jedno… tam na górze, są tacy, którzy pomagają mi pchać ten wózek,
pomagają mi, kiedy przychodzą chwile załamania, kiedy przedziera się
przez moje myśli „rak to ciężka choroba, rak to podstępny drań”…
Szukam… Ileż przeczytałam informacji, iluż wysłuchałam porad…
Co robię? Piję korzeń mniszka
lekarskiego, siemię lniane, czarnuszkę, zieloną herbatę… dodaję do
potraw kurkumę, ostropest plamisty. Piję dużo soków świeżo
wyciskanych…marchew, buraki czerwone, brokuł, kapusta, natka pietruszki,
cytryna. Nie bez znaczenia są owoce takie jak granat, hurma, jabłka,
banany…
Czy pomagają w mojej walce? Myślę, że tak. Wszak ważna w leczeniu jest dieta.
Co jeszcze robię? Spacery, spacery,
spacery… niedługie, gdyż dwie operacje zrobiły swoje w tak krótkim
czasie, dokuczają jelita, no i zmęczenie szybciej przychodzi. Niemniej
jednak coraz mniej czasu spędzam na kanapie.
Idę do przodu, optymistycznie patrzę w przyszłość… tyle rzeczy jeszcze muszę zrobić!!!