środa, 27 grudnia 2017

[19] Potas w roli głównej, czyli mały haczyk chemioterapii








Święta Święta i... po Świętach. W sumie upłynęły mi ... bez entuzjazmu, bo pierwszy dzień, co prawda była siostra z rodzina, ale moje samopoczucie nie sprzyjało konwersacji przy suto zastawionym stole. Kiepska byłam,wszyscy się starali. Jedyna pociecha nie wymiotowałam,nawet nie nudziło. Posiedzone tak jak każe tradycja, tak jak było w moim rodzinnym każdego Bożego Narodzenia. Najwazniejsza jest rodzina.
Ale byłoby zbyt pięknie, gdyby chemioterapia i siedzący cicho GAD o mnie zapomniał. Coraz mniej sił, coraz gorszej samopoczucie... wreszcie temperatura powyżej 38 i dziwnie bijące serce, to znaczy tak, jakby bilo na pusto! 🤔 Coś nie tak. Pędem do szpitala POWIATOWEGO (zaraz zrozumiecie dlaczego taka czcionka). Nadmienię, że w piątek założyłam port dożylni, bo wystarczył jeden pięciodniowy kurs chemioterapii, by popsuć mi żyły. I nabawiłam się zapalenia żył w lewej ręce...boli jak diabli (altacet, Cyclo3Fort), prawa ręka też rewelacyjna nie jest, a co w związku z tym? Oczywiście problem z wkłuciem się... stąd pędem port. Zajeżdżam do szpitala i ups!!! ZONG!!! Port? Nie ma igieł, oni tego nie robią, ale jakbym załatwiła igłę spróbują się wkłuć! Słyszycie to??? Spróbują! A co to, ja królik doświadczalny czy jak? Nic z tego!!! Na szczęście znalazła się pani anestezjolog i obklepała moje ręce, znalazła jedną żyłkę i na cieniutki wenflonik dała radę. BRAWO!!! Badanie krwi wykazalo, że mam bardzo niski potas, więc kroplówka i serduszko się uspokoiło... nie pikało na pusto. Zatem jak się okazało nagły spadek potasu... kolejną niespodzianką chemioterapii. Do domu wróciłam rano. Jak się czułam? W sumie dobrze, wieczorkiem pogadałam nawet z koleżanką, z którą nie rozmawiałam i nie widziałam się kope lat... z MS. 
Noc spokojna.
Dzisiaj o 7 zameldowałam się w szpitalu na oddziale chemioterapii...badania...w sumie ok poza właśnie potasem, który znowu spadł. Kroplówka, postawienie mnie na nogi i kolejna dawka, ostatniej z pierwszego kursu chemioterapii.
Na razie czuję się dobrze, przede mną noc. MUSI BYC DOBRZE, bo się bardzo zdenerwuję...dość mam nieprzespanych nocy! Chociaż ze dwie pod rząd przydałby się spokojne. Mam nadzieję, że tak będzie, ale i tak obstawiona jestem pomocami.

Dobranoc.

[18] Święta zrobiła mi siostra









Magia Świąt... któż tego nie lubi?...Obolała, zniechęcona, słaba, załamana...łzy cisną się do oczu... nawet ciężko mi pisać... ale piszę. Może po trosze, by sobie ulżyć, a może po prostu jakaś kobieta jest w takiej sytuacji jak ja, ....może będzie - ech nie!!! A może piszę, także rozpędu, bo dzisiaj się czuję na tyle ok, by podzielić się z wami tym, co przezywa kobieta z rakiem walcząca...ech jak poetycko zabrzmiało. Wiem, że czyta mojego bloga kilka Walecznych - razem łatwiej. 
Święta przygotowała moja siostra, która sama lekko nie ma... stanęła na wysokości zadania. Było super. Ja resztkami sił, ze wsparciem męża przygotowałam tylko i aż ... barszczyk i śledzie w dwóch odsłonach... na więcej siły nie miałam. Wigilia...? Siedziałam przy stole chyba na zasadzie, bo wypada. Siedziałam, w raczej siedział mój duch. Osłabienie nie dawało za wygraną, ogólnie złe samopoczucie też, odruchów wymiotnych na zapachy... porażka. Czułam jakby stał niewidzialny mur pomiędzy mną i biesiadnikami. Męczyło mnie to, meczyli mnie wszyscy, ale starałam się i w sercu bardzo ok cieszyłam... To dla Ciebie Mamusiu... i dla mnie... zrobiła A. Zrobila dla wszystkich... Udało się. 
Resztkami sił dotrwałam do końca wieczerzy, a to w pozycji leżącej, a to znowu przy stole z gośćmi.  Prezenty... jak widziałam tą iskrę radości w oczkach wiecznie uśmiechniętego mojego ukochanego wnusia O. to  kurcze mogłam sama siebie zapytać "Chemioterapia? A co to?"
I tak oto cierpienie mieszało się z radością...a wszystko dzięki mojej siostrze A. Kocham Cię!!! Musimy trzymać się razem. Mamusia, by tego chciała... no i siedząc na fotelu, na korytarzu oddziału chemioterapii, szpitala w wielkim mieście..łzy płyną mi po policzku...ufffff

[17]Jeden dzień, nie był jednak jednodniowy









20 grudzień, szpital, wlew, pobyt jednodniowy...okazał się jednodniowym nie być. Do szpitala zawiózł mnie mąż, dosłownie zawiózł i doprowadził. Byłam tak słaba, że trudność sprawiało mi nawet siedzenie, dobrze, że oddział dysponuje fotelem i leżanką dla pacjentów jednodniowych. Padłam. Lekarki po zbadaniu mnie podjęły decyzję, że muszę zostać w szpitalu ze względu na osłabienie. Zostałam. Niewiele do mnie docierało, byłam jak na haju. Kroplóweczka i tabletki i krok po kroku wracałam do normalności, o ile stan wiecznego kaca normalnością można nazwać. Kolejną dawkę chemioterapii dostałam późnym popołudniem, a właściwie o 18. Nie było źle. Dalam radę. Nudności i wymiotów nie było, było za to lekkie osłabienie. Nazajutrz koło południa siostra zabrała mnie do domu. Byłam na tyle wzmocniona, że zahaczyłyśmy o sklep medyczny po perukę i chusteczkę. Git.