środa, 18 października 2017

[4] Celny strzał!

















Wrzesień 2017, niewielka mieścina, niedaleko mojego powiatowego miasta i tam gabinet i pani doktor z polecenia. Sympatyczna i chyba najbardziej rzeczowa. Zrobione USG i diagnoza: jak najszybciej operować. W tym miejscu nadmienię, że wszelkie badania w tym markery w granicach normy… Ustaleniem terminu operacji, wszelkie formalności wzięła na siebie pani doktor. Ja miałam tylko zadzwonić i zadzwoniłam. Termin przyjęcia do szpitala ustalony. Miesiąc czasu czekania do 16 października. Wtedy chyba do mnie nie docierało, co oznacza jak najszybsza operacja. Tyle moich koleżanek w różnym wieku przeszło już operację ginekologiczną i mają się dobrze. Piękne, wesołe, czerpią garściami z życia. I tak trzeba. Czymże zatem miałam się przejmować? Ot nie ja pierwsza i nie ostatnia. A jednak jak się okazało wkrótce…
Przyjechała moja siostra, prawie zawsze przyjeżdża, i gadu gadu… trzeba zapukać do jeszcze jednego lekarza by potwierdzić diagnozę, może termin będzie wcześniejszy. No bo przecież trzeba natychmiast operować. I po sznureczku poleciałoooo. Jeden, drugi, trzeci telefon i wizyta u profesora, szefa oddziału. Jak się okazało profesor o ludzkiej twarzy. Nie, nie.. . za wizytę zapłaciłam i to słono, ale to jak mnie potraktował, jak ze mną rozmawiał… Mało jest takich lekarzy! Wizyta bardzo sprawna i kolejne USG… robione nie przez wspomnianego profesora, ale innego lekarza. Chyba to taki sobie układzik, ale niezwykle sprawny układzik. Wszystko działo się w ciągu półgodziny… Wyszłam z gabinetu USG z opisem w ręku i jak to kobitka zajrzałam. Podejrzenie o nowotwór złośliwy jajnika. Zrobiło mi się gorąco, ścisnęło mnie w gardle…Boże A…N…A…T… Boże… (imiona, a właściwie ich inicjały). Cały świat się zatrzymał. Jak to tyle lekarzy, tyle wizyt i badań i NIC MI NIE BYŁO????!!!! Zrobiłam się cała mokra, czułam jak po plecach spływają mi krople potu…jak spocone mam dłonie. A jestem taką szczęściarą – ułożone życie, praca, dom i ci najważniejsi mąż, córki, wnuk… i miałabym to zostawić??? Boże miej mnie w swej opiece i miał, ale o tym później. Czekałam aż mnie ponownie poprosi profesor. Poprosił i chyba widział, że jestem duszą nieobecna, zmartwiona, zrezygnowana… Jakże słodkie były dla mnie Jego słowa: „Jeszcze się pani nie żegna z rodziną. Spróbuję pani pomóc. W ciągu 3 dni zadzwonimy do pani i spotkamy się na oddziale”. Z ciężkim sercem wracałam do samochodu, gdzie czekali na mnie wszyscy moi najukochańsi. Powiedziałam krótko, operacja, nie jest najlepiej.
Dopiero po wizycie u profesora dotarło do mnie… jest źle.