piątek, 1 marca 2019

[37] Wrócę






Normalność. Co to takiego? Czy życie może być normalne? Jeśli tak, to co określa tą normalność? Bo, ja nie wiem. A bywa, że na pytanie: Jak żyjesz? Jak się masz?...odpowiadam - Normalnie. No bo co mogę odpowiedzieć...
Właściwie ciężko mi napisać, że żyję normalnie, bo nie wiem co miałoby to znaczyć. Wiem , że żyję. I to jest jedyna pewność. Wiem, że żyję pomimo tych ciężkich chwil, które mam nadzieję, że już nigdy nie powrócą.
Staram się żyć...chyba nie normalnie.
Staram się wszystko co sobie obiecam - zrealizować. Co obiecam sobie, bliskim, Bogu...
Poleciałam do Izraela, do Eilat, by wypocząć, do Jerozolimy...bo czułam, że muszę. I tak naprawdę nie ważne dla mnie były koszty, bo te akurat wielkimi się nie okazały, ważny był sam wyjazd.
Polineuropatia dalej sobie niegrzecznie poczyna w moich stopach i dłoniach, chociaż chyba nieco delikatniej. Ale przyzna się sama sobie odstawiłam leki, bo było lepiej... Ależ jestem głupia. Musiałam się z nimi przeprosić! Znowu biorę :) Fajnie brzmi.
W międzyczasie znalazłam się w szpitalu, gdyż kostki mi spuchły jak baleroniki, bardzo bolały. Czy to neuropatia? hm... Badania reumatologiczne i to te dokładniejsze nic złego nie wykazały, jednak pobyt w szpitalu i zabiegi, leki...pomogły. Kostka wygląda jak kostka, czasami spuchnie. Ten ciągły tępy lub kłujący ból stóp jeszcze bardziej popychał mnie do wyjazdu. Dziwne. Jakoś tak, chyba wiara, mnie pociągnęła. Jejku, po prostu wierzę, że koszmar nie powróci.
A sam Izrael? Oj, zmienił moje patrzenie, moje postrzeganie ogólnie człowieka. Nie ważne jakie wyznanie...tyle dobrego w Izraelu doznałam, tyle życzliwości.
Może to właśnie choroba pokazała mi, że nie jestem sama w świecie, ani nie jestem pępkiem świata. Rzeka Jordan...magiczne miejsce. Jakieś tak, wydaje mi się, wyciszone. Jakby nie z tej planety. Fakt, bardzo boję się nawrotu choroby, jednak tam nie myślałam o sobie...a właśnie dla siebie  tam pojechałam. To co mogłam stamtąd przywieźć - nie dla siebie wiozłam. Owszem modlitwę zostawiłam ... tam na brzegu, ale do Polski przywiozłam nie dla siebie szatkę wypłukaną w świętej wodzie i potartą o grób Pana Jezusa... Ech, to daje nadzieję, pomaga.
Jerozolima? W telewizji inaczej to wygląda. Ładniej. Zobaczyłam...? Straszna komercja zabija to miejsce. Większego ducha Boga czuję w Częstochowie...tu się modli...Jerozolimę się zwiedza. Straszne. Przygniotło mnie to. Nie ma miejsca do wyciszenia...gdzie nie tu ludzie się modlą "stadnie" masssakra!  Ludzie, ludzie, ludzie. Muszę tam wrócić i je znaleźć. To ciche miejsce, ciszę...Wrócę.
Drogie Syrenki...zostawiłam tam cząstkę siebie, cząstkę każdej z Was...
Nogi bardzo bolały, ale chodziłam, patrzyłam, zwiedzałam...zabrakło mi tego najważniejszego...spokoju, zadumy, zwolnienia tempa życia...Wrócę tam i znajdę. 
Nie mogę powiedzieć, że wyjazd się skończył, bo ciągle gdzieś tam błąkam się po uliczkach każdego kwartału... żydowskiego, ormiańskiego, arabskiego, chrześcijańskiego... Czegoś szukam...
1 kwietnia mam wizytę u onkologa. Staram się o tym nie myśleć, same wiecie, oszaleć można. Chowamy w głąb siebie swoje obawy, rozpacze, niechciane myśli. Różnie z tym sobie radzimy. Są dni lepsze, są dni gorsze. Czasami bezsilność potrzebuje dźwigu, by wstać z łóżka... A przecież na zewnątrz tak ładnie to wygląda. Uśmiechy, żarty, plany... ale tak z drugiej strony na smutki pewnie czas przyjdzie, lecz jeszcze nie teraz. Tylko kurcze!!!, czemu moja głowa tego nie przyjmuje do wiadomości, tylko szuka dziury w całym??? Ale chyba już tak jest, że nigdy do stanu sprzed choroby nie powróci.