czwartek, 22 lutego 2018

[25] Moja krew i szpik się zbuntowały







...nie było lepiej, a jeśli już to chwilowo.  Hemoglobina podskoczyła do 8 jednostek... malutko. Okazało się , że płytek krwi i leukocytów mam tyle o ile, by żyć. Szpik nie za bardzo chciał pracować, tak go zbombardowała chemioterapia.  Pojawiło się załamanie, łzy i wewnętrzny ból... co będzie jak się nie poprawi? Co będzie jak leczenie nie zadziała? Przepłakane noce, coraz częstsze chwile zwątpienia... Starałam się przy najbliższych tego nie okazywać. I tak wystarczająco mocno przeżywają moją chorobę. Stałam się dla nich "pępkiem świata".
 Zastrzyki, antybiotyk, jakieś inne miksturki, a krew jak "stała w miejscu tak stała". Podano mi płytki krwi, coś drgnęło. Ale przyznać muszę, że lekarki latały koło mnie jakbym była przynajmniej jakimś ministrem, chyba miały niezłego pietra, bały się o te moje wyniki, gdyż były kiepściutkie - Hypokaliemia i odwodnienie. Właściwie mogę powiedzieć, że żadnego wskaźnika krwi nie miałam w normie. Albo czegoś było dużooooo za dużo, albo dużoooo za mało, ale walczyłam, ups. walczyłyśmy... ja i lekarze. A to leki ( w życiu tylu leków i kroplówek w ciągu jednego dnia nie dostawałam), a to przywożone mi odpowiednie jedzenie. Po pięciu dniach... coś drgnęło. Rano, jeszcze przed wizytą, przyszła pani doktor  od ucha do ucha uśmiechnięta z wiadomością, że "ruszyło". Z tych nerwów rozpłakałam się i ku mojemu zdziwieniu owa pani doktor... przytuliła mnie. Czyli i lekarze maja ludzkie odruchy względem pacjentów!!! Nie były te wyniki na tyle rewelacyjne, by powiedzieć : JEST DOBRZE, WRÓCIŁO DO NORMY, ALE.... Pani doktor zaproponowała podanie jeszcze jednej jednostki krwi... Ja miałam inną propozycję, bo szpitala już miałam szczerze dość... zapachu, widoku zielonych torebek przykrywających kroplówki z chemią, dźwięku aparatów dozujących chemię... wreszcie widoku smutku i cierpienia. Chociaż muszę przyznać, że ludzie chorzy to wielcy BOHATEROWIE!!! Potrafią żartować, uśmiechać się, snuć plany, a przede wszystkim wspierać jeden drugiego, walczyć z przeciwnościami...
Wspomniałam o mojej "innej propozycji"... wychodzę do domu i odpowiednim odżywianiem "poprawię" wyniki... Pani doktor się zgodziła, ale postawiła warunek "za dwa trzy szczegółowe badania". Przystałam na to. Zaopatrzona w leki, już nie tak słaba, wróciłam do domu. A tu... ech lekko nie było. Dalej snułam się po domu.  Bardzo się męczyłam, każda czynność to nie lada wyzwanie, ale starałam się bardzo. Odpowiednia dieta (wątróbka, sok z buraka - brat mnie zaopatrywał, dzięki!!!, marchwi, jabłek, nektar z porzeczki, kiszona kapusta, specyfik z pokrzywy z czystkiem - siostra mi kupiła, dzięki!!!, natka pietruszki) i wiara... No i udało się cała morfologia wracała do normy, no nie takiej super, ale coś się w tych moich żyłach i szpiku działo dobrego. 
Pojechałam na oddział, we wskazanym terminie, pokazałam wyniki prowadzącej mnie pani doktor, która stwierdziła, że jesteśmy już na prostej drodze. Przytuliła mnie... takie było zakończenie leczenia w szpitalu... Dziękuję.
Teraz czekają mnie kontrole w poradni onkologicznej. Pierwsza wizyta 26 lutego.